Godzina 8:00 - jesteśmy w Birmie!!!
Wraz z dziwnym gościem nieokreślonego pochodzenia (Niemiec lub Włoch) łapiemy taxi za 9USD w okolice centrum. W jego guesthousie nie ma już miejsc więc lądujemy w słynnym ze swoich śniadań White House Hotel. Na śniadanie zaoferowane gratis też sie załapaliśmy, ale niestety o 9ej prawie nic już nie zostało prócz tostów. Płacimy 15 dolców za mini pokój z dwoma łóżkami i łazienką i toaletą w korytarzu. Ale to nie problem - jest prąd i gorąca woda więc nikt nie narzeka.
Musimy się trochę zdrzemnąć. I tu, uwaga.... nie jest to wcale proste. Na ulicy na cały regulator puszczane są buddyjskie śpiewy i modły. Zatyczki do uszu nie pomogły... :-)
Idziemy wymienić pieniążki. Na Bogyoke Market oferowali 785 kyatów za 1$. Ostatecznie wymieniliśmy naprzeciwko dworca za 810 kyatów - tylko trzeba bardzo uważać przy przeliczaniu i wręczaniu banknotów, oszustwa są na porządku dziennym.
Od raz próbowaliśmy kupić bilet autobusowy na jutro wieczór z Bago do Kalaw. We wszystkich biurach twierdzili, że jest nowa droga z Yangonu do Kalaw, która omija Bago i z Bago są tylko chyba dwa autobusy, ale brak już biletów. Trudno ocenić, czy to prawda czy po prostu te małe biura współpracują z jedną "friendly company" , w kórej zabrakło już miejsc. Ryzykujemy. Kupujemy bilet na pociąg do Bago a tam na miejscu będziemy próbować dostać sie do Kalaw.
Kupowanie biletu na pociąg okazało się być ciekawym doświadczeniem. Jakiś wojskowy zabrał nas do środka ticket office, gdzie spisano nasze paszporty i sprzedano bilety. Traktowano nas wprost po VIPowsku. Zdajemy sobie sprawę, że kolej jest w rękach wojska, a my nie chcemy ich wspierać naszymi pieniążkami, ale zależy nam na doświadczeniu jakim jest jazda pociągiem, więc decydujemy się na tą krótką trasę za 2 $.
Po zmroku idziemy zobaczyć Sule Paya, czyli złotą oświetloną stupę na rondzie. Ładna i tyle.
Pierwsze wrażenia w porównaniu do Wietnamu: domy i samochody - w dużo gorszym stanie, ruch uliczny - o wiele mniejszy, ludzie - sympatyczniejsi, turystów - malutko