Pan z White House Hotel, który bardzo kojarzy mi się z Morganem Freemanem, zorganizował nam śniadanko o 5:45 rano (w tym moje ukochane tosty z zapiekanym bananem). 25min jazdy taksówką i jesteśmy na lotnisku. Wydajemy resztę kyatów na pamiątki i z żalem żegnamy się z tym fantastycznym krajem.
Czas na Bangkokowy chill out !!! :-)
Udajemy się do tego samego hotelu, co rok temu, 5min drogi od Khaosan Road. 15USD za dwójkę z klimą, ale bez ciepłej wody (ale jest tak gorąco, że w ogóle jej nie potrzebujemy).
Zaczęło się wydawanie kaski...kupuję bluzki i znów bluzki, idę na tajski masaż (30min za 10zł) i fish massage (15min za 15zł) - a po 2 tygodniach zwiedzania na boso małe rybki mają co robić ! :-) No i jedzonko, shake'i, naleśniki z bananem itp. itd.
Ponieważ rok temu zwiedziliśmy kompleks Grand Palace i Wat Phra Kaeo, tym razem stawiamy na czerwoną dzielnicę uciech Patpong.
Sam Pat Pong night market miał kilka ciekawych produktów, ale ceny dość wysokie, choć kupiliśmy sobie okulary przeciwsłoneczne.
Poszliśmy też zobaczyć tzw. ping-pong show i powiem tyle - chyba lepiej zapłacić wejściówkę i iść tam gdzie z zewnątrz widać co cię czeka, niż wybrać darmowy lokal (z warunkiem zakupu jednego napoju za 10zł), gdzie nie wiesz czego się spodziewać. ;-) wierzcie mi na słowo - nie będę wchodzić w szczegóły :-)
Poszwendaliśmy się jeszcze po Khaosan Road, zjedliśmy pyszną rybkę, 3 godz snu i za 350b (35zł, jak rok temu) wyruszyliśmy o 3:30 w nocy na lotnisko.
Żegnaj Azjo :-(