Pobudka o 4:40 i 20minutowy spacer z plecakami na dworzec kolejowy. Pokierowano nas do wlaściwego wagonu i usadzono na właściwych miejscach. Kilkukrotnie wojskowi robili mały obchód, ale tylko na początku. Dwugodzinna podróż była dość ciekawa. Co prawda nie mieliśmy zwierząt w wagonie, a raczej starszą męską młodzież birmańską, ale za to doświadczyliśmy fizycznie uroków bujania i podrzucania na twardych siedzeniach. Raz było jak na morzu podczas sztormu - rzut w lewo, rzut w prawo, a raz jak na rollercoaster gdy tyłek odrywa się od siedzenia - góra, dół, góra, dół :-) niesamowite
W Bago na dworcu zero białych. Ktoś wskazał nam kierunek, jakiś Pan postanowił doprowadzić nas na dworzec. W rezultacie znaleźliśmy się w "zaprzyjaźnionym" biurze, ale po krótkiej dyskusji podwieziono nas do celu. Dworzec autobusowy to tak naprawdę uliczka z szeregiem mini biur oferujących bilety. Niestety tu także poinformowano nas, że nie ma miejsc na żaden z dwóch autobusów do Kalaw o 15ej. Innych nie ma. Ostatecznie kupiliśmy bilet na 19tą do Meiktila. Powinniśmy tam dotrzeć ok 4-5 rano, a następnie możemy złapać minibus lub pick-up do Kalaw (4-5godz). Chociaż nie stracimy dnia, tylko finansowo kiepsko na tym wyszliśmy (10500 do Meikitili,a za troszkę więcej, ok. 11-12tys, to można by się dostać do samego Kalaw).
Wynajęliśmy dwóch chłopaków na skuterkach i za 5tys na os obwieźli nas po 5 świątyniach. Nie zapłaciliśmy 10$ obowiązkowej opłaty rządowej, a i tak widzieliśmy prawie wszystko (jedynie nie weszliśmy do nr 2):
1. Kyaik Pun Paya: 4 posągi Buddy zwrócone plecami do siebie, kiczowate, ale rozmiar robi wrażenie.
2. Shwemawdaw Paya - kolejna złota "piramida" (stupa); oglądaliśmy tylko z zewnątrz
3. Hintha Gon Paya: udało się wejść do środka; świątynia w trochę innym stylu z ładnym widokiem na Shwemawdaw Paya
4. Mahazedi Paya: bardzo ładna złota stupa z białymi schodami
5. Shwethalguang Buddha: olbrzymi leżący pod gołym niebem Budda o różowych ustach; robi wrażenie
Podczas zwiedzania mieliśmy pół godzinki stresu kiedy to nasze dwa skutery zgubiły się. Dopiero po 20-30min znaleźliśmy Grzesia, którego skuter złapał gumę i właśnie był naprawiany. W kraju bez telefonii komórkowej lepiej się nie gubić...
Obiad zjedliśmy w Shwe Le Restaurant, ale specjalnie jakoś nie polecamy - niektóre dania były ok, inne fatalne.
Upał nie do zniesienia. Od 18ej jest już ciemno, ale ani trochę chłodniej. Jakaś masakra. Po prostu sie z nas leje, mimo że w ogóle się nie ruszamy siedząc w naszym biurze na "dworcu" i czekając na autobus.
Wrażenia z pierwszej wielogodzinnej podróży autobusem w Birmie (a naczytaliśmy się wielu ostrzeżeń przed wyjazdem):
- autobus się nie zepsuł
- klima działała, ale nie mroziła
- birmańskie teledyski leciały w tv na cały regulator, ale tylko do 22iej
- jechaliśmy nowymi drogami z niezłą prędkością (myślę, że ok. 70-80km/h)
- było kilka bramek kontrolnych, ale nikt nie wchodził do środka i nikt nas nie sprawdzał
- wszystkie postoje były w miejscach z restauracjami i toaletami
- na miejsce dojechaliśmy ok. 2giej, a nie 4-5ej jak zapowiadano!
Stolicę albo przespaliśmy, albo ominęliśmy jakąś obwodnicą.