Geoblog.pl    Kalessin    Podróże    BIRMA 11.2011    Yangon
Zwiń mapę
2011
13
lis

Yangon

 
Birma
Birma, Yangon
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10078 km
 
Zadomowiliśmy się ponownie w White House Hotel i to w tym samym małym pokoiku. Krótka drzemka i whitehousowskie słynne śniadanie (uwaga: o 9ej już prawie nic nie ma!!!). Wymieniliśmy 50$ na Bogyoke Market za 770k za 1$ i rozpoczęliśmy ostatnie zakupy pamiątkowe. Niestety okazało się, ze Bogyoke jest bardzo ubogi w pamiątki. Głównie Grześ zaopatrzył się w T-shirty (2 – 2,5 tys katów za T-shirt = 8zł).
Późnym popołudniem pojechaliśmy do najważniejszej świątyni/stupy w Birmie - Shwedagon Paya, która podobno zawiera w sobie włosy Buddy przechowywane razem z niezliczoną ilością skarbów: złota i kosztowności wewnątrz stupy. Za dnia to po prostu olejna, tylko większa, złota stupa. Po zmroku, oświetlona robi niezłe wrażenie. Niestety zachmurzone niebo uniemożliwiło nam obserwację gry światła podczas zachodu Słońca , ale złoty stożek na tle sinego nieba także wyglądał magicznie.
Na pożegnanie Birmy, poszliśmy najeść się do sprawdzonej Golden Duck Restaurant. Jest to co prawda chińska, nie birmańska, kuchnia, ale za to przepyszna. Wzięliśmy pieczoną kaczkę i smażone krewetki z sosie sojowym. Pychotka. Najedliśmy się więcej niż do syta.

Nasza przygoda z Birmą dobiegła końca.
Czas na podsumowanie (nie uniknę licznych porównań do Wietnamu):

Przede wszystkim zaskoczyło nas, jak mało odczuwa się, że krajem rządzi junta. Ani ich specjalnie nie widać, ani nie ma jakiejś silnej propagandy na ulicach. Przed wyjazdem czytałam na przykład o licznych kontrolach autokarów przez wojsko – u nas tego nie było. Wietnam cały zaklejony jest propagandowymi plakatami, jak z czasów komuny w Polsce, tu tego nie ma. Dopiero rozmawiając z ludźmi dowiadujemy się jak wiele im NIE wolno. NIE wolno opuszczać kraju, oglądać licznych filmów (np. ostatniej części Rambo, którego akcja toczy się w Birmie), nie wolno było wywieszać plakatów działaczki politycznej Aung San Suu Kyi (od września 2011 już wolno), rozmawiać o polityce w Birmie itd. Ale powoli wszystko zmienia się na lepsze. Sankcje nałożone przez USA i kraje zachodnie na Birmę są tak dotkliwe, że rząd powolutku wychodzi światu naprzeciw, ale to jeszcze potrwa nim będzie dobrze. Obecna (od 2005r) stolica kraju, Naypyidaw, to podobno bogate i nowoczesne miasto zamieszkane jedyne przez wojskowych i ludzi wysoko postawionych. Takich miast jest w Birmie kilka, miast dla wybranych. I rzeczywiście i Yangon i Mandalay były dość jednolite w swojej biedocie, nie dostrzegliśmy lepszych i gorszych dzielnic jak w Delhi czy Sajgonie. Jadąc do Birmy nastawiałam się na wieczne uczucie głębokiego współczucia dla mieszkańców. Tymczasem są oni tak uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni, że mogliby nas Polaków nauczać optymizmu. Oczywiście widząc ich domy i warunki, w których żyją poraża ogrom przepaści jaki dzieli nas od nich. Tylko że oni na co dzień nie mają tego porównania więc łatwiej zaakceptować im własny los. Nie zapominamy jednak co robi junta za kulisami – prześladowania, eksterminacje, mordy, gwałty, więzienia, wyzysk. Nie wypieramy tej świadomości, pragnę tylko podkreślić, że przeciętny turysta podążający popularnym szlakiem tego nie zobaczy i nie odczuje. Za to zobaczy i odczuje ludzką dobroć i nadzieję na lepszą przyszłość.

Podróżowanie po Birmie nie jest bardzo trudno choć wymaga większej elastyczności niż w innych krajach Azji SE i jest bardziej czasochłonne. Fantastyczne jest jednak uczucie prawdziwości tego, co widzimy. Jadąc wybranym środkiem transportu jest to zawsze pojazd z którego korzystają w 95% Birmańczycy, idąc do restauracji również jemy z lokalsami, wybierając opcję homestay podczas trekkingu nie jest to chata przygotowana specjalnie pod turystów jak w Sapa, ale prawdziwy dom, którego mieszkańcy idą spać do kuchni, aby zrobić nam miejsce, itd. Często ktoś nas zaczepiał, mówił miłe słowa lun tylko pytał skąd jesteśmy. My robiliśmy zdjęcia Birmańczykom, a oni nam. Bardziej to my byliśmy „małpkami w zoo” niż oni i to minimalizowało poczucie winy jakie często mam jako turysta z aparatem i dolarami w kieszeni. Ludzie nie są nachalni i, przynajmniej na razie, nie żebrzą (sporadyczne wyjątki) i nie oszukują (sporadyczne wyjątki).

Trzeba pamiętać, że Birmę zwiedza się na boso. Jak to w kraju buddyjski, nigdzie nie wolno wchodzić w butach. Jak weźmie się pod uwagę mężczyzn plujących wokół siebie czerwoną śliną z betelem, wałęsające się schorowane psy i ich odchody, to czasem nie jest łatwo. Do większości świątyń i stup prowadzą długie schody i nigdy nie wiesz po czym drepczesz. Ku pocieszeniu powiem, że nasze stopy jakimś cudem przeżyły to bez szwanku, nic na nich nie wyrosło i nie odpadł żaden paluch :-)

Noclegi: ceny i standard podobne do krajów Azji SE, 8-15$ za dwójkę z łazienką, dość czysto, choć trzeba uważać na pluskwy; mrówki to norma w łazienkach.

Jedzenie: typowo birmańskie jest bardzo przeciętne, pływa w oleju; kuchnia chińska jest wszechobecna i znacznie lepsza; birmańskie curry wszędzie smakuje i wygląda inaczej ale ogólnie jest ok.; troszkę drożej niż w Wietnamie – tam wydawaliśmy za obiad dla dwóch z napojami 15-20zł, a tu 20-30zł, ale to głównie przez cenę piwa, którego czasem ciężko było sobie odmówić

Napoje: niestety okrutnie drogie piwo, za 0,66l płaci się w sklepie ok. 5zł (1200-1300k), w knajpach więcej (1800-2000k), Myanmar Beer bardzo dobre, Mandalay Beer słabsze; whisky ok. 10zł (2400k)

Zwierzęta: nigdy w życiu nie widziałam psów w tak strasznym stanie; jest ich mnóstwo i może 5% wygląda dobrze i zdrowo; w Bago parotygodniowy szczeniak wałęsał się piszcząc pod naszymi stopami, strach go dotknąć ze względu na pasożyty i choroby, nie ma jak nakarmić czy napoić; widziałam psy, które dawno powinny już nie żyć, nie miały sierści, a skóra wpadała im między kości; zdane są zupełnie na siebie; na szczęście widziałam mnichów dokarmiających szczeniaki i tłuste koty w restauracjach - ale to tyle z pozytywnych akcentów; a psy są tu inne niż w Wietnamie - tam, tak jak i ludzie, patrzą na ciebie obojętnie lub w ogóle nie patrzą; tu, patrzą przyjaźnie i z nadzieją

Wydatki dzienne na os: 24$ (w Wietnamie to było chyba ok. 27-28$) (bez pamiątek)

Highlighty podróży (wg mnie):
1. Trekking Kalaw – Inle Lake
2. Inle Lake – zwiedzanie jeziora
3. Pick-up z Meikitila do Kalaw (udręka, ale świetne przeżycie i ładne widoki)
4. Bagan
5. Hot Air Baloon Festival
6. Pociąg do Bago (wraz z kupowaniem na niego biletów)

Środki transportu jakie zaliczyliśmy w podróży do i po Birmie:
1. Samolot
2. Taxi
3. Autobus
4. Pociąg
5. Pick-up
6. Trishaw
7. Bryczka
8. Rower
9. Statek/prom
10. Mini prom/łódź (do Inwa)
11. Kajak z silniczkiem (Inle Lake)
12. Motocykle
13. Blue taxi (mini pick-up)

Dla miłośników przyrody Birma trochę chwilami męczy ciągłymi świątyniami i stupami. W Wietnamie mieliśmy góry, morze, Deltę Mekongu, miasta, lasy, muzea, świątynie itd. A tu głównie stupy, świątynie i klasztory (nie starczyło czasu by pojechać nad morze). Pewnie dlatego Inle Lake i trekking uznałam za highlighty podróży. Wielbiciel architektury oceni inaczej. W kategorii „różnorodność” wygrywa Wietnam, ale w kategorii „kultura”, „prawdziwość”, „ludzie” Birma pozostawia Wietnam daleko w tyle. To wspaniały kraj, który szczerze polecam.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 48 komentarzy48 1932 zdjęcia1932 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.07.2022 - 18.07.2022
 
 
14.01.2022 - 02.02.2022
 
 
15.08.2021 - 28.08.2021