Geoblog.pl    Kalessin    Podróże    SUMATRA    Bukit Lawang - treking dzien 1
Zwiń mapę
2012
16
sie

Bukit Lawang - treking dzien 1

 
Indonezja
Indonezja, Bohorok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11467 km
 
co to byl za dzien! Dzien pelen przygod i to nie tych z rodzaju "fajna adrenalina przy pelnej asekuracji", ale raczej z gatunku 'teraz to nam wesolo, ale moglo sie skonczyc roznie". Treking rozpoczelismy o 9ej rano: przewodnik Wong, my, Brytyjka Jo i jeszcze jeden tutejszy chlopak do pomocy, zamykajacy pochod. Juz w 10min po przekroczeniu terenu Parku Narodowego natknelismy sie na 3 orangutany w koronach drzew: samice z mlodym i samca. Podobno dzikiego orangutana od pol dzikiego (czyli uwolnionego z niewoli i przyuczonego do zycia na wolnosci przez pracownikow parku) mozna rozpoznac po tym, ze dziki widzac ludzi bedzie albo wspinal sie wyzej jak najdalej od nich, badz tez lamal galezie i rzucal w ludzi, aby ich przepedzic. I tak wlasnie bylo w tym przypadku - prawie oberwalismy galeziami. Pol oswojone orangutany sa o wiele gorsze, gdyz maja odwage schodzic do ludzi w poszukiwaniu jedzenia, a to nie zawsze dobrze sie konczy. Ten rodzaj takze mielismy niejednokrotnie okazje spotkac, ale o tym za chwile.
Seria zdjec i dalej w dzungle. Wong pokazal nam drzewo cynamonowe, kauczukowce, drzewo z ktorego kory robia lek na malarie, takie, z ktorego zywicy wytwarza sie mydla i cos jakby lakier do drewna, a takze kakaowce. Spotkalismy gibony, makaki, piekne motyle, pawia, a Jo wspinajc sie po szlaku oparla sie o kamien, ktory okazal sie byc olbrzymim zolwiem :-) Juz w obozowisku obserwowalismy warana (lub jakas inna podobna do niego jaszczure).
Co do samej trasy to zaczyna sie spokojnie, aby z kazda godzina poziom trudnosci wzrastal. Chcielismy dluzszy 7godzinny wariant i naprawde pod koniec bylismy wycienczeni. Gdyby ktos zrobil nam zdjecie rano i po dojsciu do obozowiska, zlapal by sie za glowe. Bylismy cali przemoczeni od potu i tropikalnej ulewy, umorusani w blocie od licznych wywrotek, posiniaczeni, w szramach, pogryzieni przez mrowki.33 stopniowy upal plus bardzo wysoka wilgotnosc powietrza plus zero wiatru, gdyz przez gestwine nic nie dociera plus trasa z licznymi stromymi podejsciami i zejsciami plus przygoda z orangutanem - oto przyczyna naszego stanu. Na wlasne zyczenie poszlismy dluzsza 7godzinna trasa. Nie oznacza to, ze odradzam wyprawe. Wprost przeciwnie - bylo super i naprawde warto. Trzeba tylko miec na uwadze , ze to nie spacer po parku, no i ta dluzsza trasa to bylo przegiecie. :-) Po drodze wielokrotnie wspinalismy sie na zbocza badz z nich schodzilismy, trzymajac sie wystajacych korzeni, drzew czy lian. Niejednokrotnie po przecisnieciu sie pod zwalonym drzewem cale nasze plecaki pokrywaly termity. No ale o to nam chodzilo, aby poczuc, ze jestesmy w dzungli! A najbardziej poczulismy to dzieki pewnej orangutanicy...
W ktoryms momencie nasz przewodnik zauwazyl w drzewach orangutana z mlodym. Zeszlismy wiec z wydeptanej sciezki i zaczelismy wspinac przez chaszcze, aby zobaczyc rudzielce wyrazniej i zrobic troche zdjec. Niestety pani orangutan zbyt mocno sie nami zainteresowala. Nagle zaczela zblizac sie w naszym kierunku. Akcja potoczyla sie szybko. Przewodnik kazal spokojnie sie wycofywac, orangutan przeskakujac z galezi na galaz byl coraz blizej nas. Drugi chlopak, ktory szedl z nami do pomocy z przerazonym yrazem twarzy powiedzial tylko "run!" Tylko jak tu uciekac na zboczu w chaszczach...?! Jo potknela sie i zjechala kawalek na tylku na dol, Grzes biegl gdzies bardziej w prawo, sama jak najszybciej schodzilam za nimi, katem oka widzac rude cielsko juz tuz nad naszymi glowami. Przewodnik zostal gdzies w glebi, miedzy malym a matka, probujac zwrocic na siebie jej uwage, ale ona wolala nas, a zwlaszcza....Grzesia. Jo z pomocnikiem byli juz na sciezce i uciekali dalej, zbieglam kawalek za nimi i uslyszalam Grzegorza "help". Odwracam sie i widze, ze wisi na lianie nad zboczem, jedna noga dotykajac lekko krawedzi. Orangutan jest kawalek nad nim. Nasz genialny pomocnik zwial, przewodnik zaginal w dzungli, a Grzes wisi na lianie. Normalnie film akcji! Podbieglam do Grzesia, zeby go przyciagnac, ale predzej on sciagnal by mnie w dol, polozylam sie na ziemi lapiac jego reke i krzyknelam do pomocnika, ze ma pomoc. We dwojke sprowadzilismy Grzegorza z powrotem na sciezke. Nie wiem co robil orangutan bo nie bylo czasu spojrzec. Biegiem oddalilismy sie na bezpieczna odleglosc. Orangutanica nie poszla za nami, a to oznaczalo, ze nasz przewodnik moze miec teraz klopoty. Ostatecznie udalo mu sie bezpiecznie uniknac blizszego spotkania, ale czekalismy na niego dobre kilka minut. Tlumaczyl nam potem, ze orangutan chcial nasze plecaki gdyz tam moze byc ukryte jedzonko - czyli doswiadczylismy negatywnego efektu oswajania dzikich zwierzat. Uff. Rece trzesly mi sie jeszcze z 10 minut...
Niedlugo pozniej dotarlismy do drewnianej platformy pelnej makakow. Swietna sesja zdjeciowa, choc po chwili zbyt mocno nas polubily. Nagle makaka mialam za soba, przed soba i po bokach, a gdy probowalam jednego wystraszyc, odfuknal na mnie ze zloscia. Oj chyba dosc malpek na dzis....
Zaraz obok makakow, w koronavh drzew spal samiec orangutan. Ten byl fajny, lezal na galezi nieruchomo, czasem tylko otwierajac oczy :-)
Co jakis czas mielismy przekaski z owocow lub ryz w lisciach bananowca na lunch. Ostatnie dwie godziny to byla walka ze zmeczeniem. Jo juz dawno stracila sily i ja tez zaczynalam miec dosc. Przewodnik powiedzial, ze to juz ostatnie podejscie, potem prosta i strome zejscie do obozowiska. W oddali grzmialo i zbieraly sie ciemne chmury. Na ostatniej prostej nagle stanal nam orangutan. Niestety byla to slawna Nina. "Niestety" bo Nina slawna jest z bezczelnosci w podchodzeniu do ludzi i licznych pogryzien ( o czym na szczescie dowiedzielismy sie dopiero pozniej). Przewodnik od razu szybko kazal nam sie wycofac. Tylko ze to byla jedyna droga do obozowiska. Podszedl do Niny i zaczal dawac jej owoce, gdy dal nam znak, przeszlismy bardzo zwawym krokiem metr od orangutana i pedem rozpoczelismy ostre zejscie w dol. Udalo sie.
Ledwo odczulismy spokoj i lunal deszcz. Tak czy inaczej bylismy totalnie mokrzy od potu, wiec czy to deszcz czy cos innego, co to w sumie za roznica. To byla juz jednak koncowka. Po10min dotarlismy nad rzeke i schowalismy sie pod plandeka, czyli w naszej noclegowni z widokiem na wode. Przywieszony recznik posluzyl za przebieralnie.Zdjelismy mokre ciuchy, zalozylismy stroje kapielowe i poszlismy do rzeki zmyc z siebie caly brud. Deszcz lal, ale i tak bylo cieplo. W czystych i suchych ciuchach zasiedlismy na matach pod plandeka, pijac goraca herbate i rozwieszjac mokre ciuchy. Na obiad dostalismy chicken curry, tofu i cos jescze. A potem az do nocy gralismy z naszymi indonezyjczykami w karty badz tez rozwiazywalismy ich dziwne lamiglowki. Naprawde bylo wesolo. To byl bardo udany dzien, choc mogl sie skonczyc bardziej pechowo. Podobno Nina jeszcze tydzien temu pogryzla turyste....
Spytalam czy orangutany spia w nocy?czy do nas nie przyjda? Podobno nie...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
ankha (A.S.)
ankha (A.S.) - 2012-08-18 21:07
No więc lałam z opisu ucieczki przed orangutanem! Wiadomo, że niebezpieczeństwo, ale... ROTFL! Mój Michu gorąco pozdrawia Grzesia - Tarzana :)
 
 
zwiedziła 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 155 wpisów155 48 komentarzy48 1932 zdjęcia1932 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.07.2022 - 18.07.2022
 
 
14.01.2022 - 02.02.2022
 
 
15.08.2021 - 28.08.2021