Spalo sie twardo, ale grunt, ze nie wlazly nam nigdzie zadne mrowki badz tez inne dziwne stwory (choc przed samym zasnieciem Grzes zabil jakiegos latajacego potwora). Obudzil nas Wong mowiac,ze orangutan stoi przed naszym "szalasem". Bylismy pewni, ze probuje nas tylko nastraszyc. Podnosze sie i trzy metry od nas widze orangutana z maluchem. Na szczescie to Jackie, a nie Nina wiec nie ma sie czego obawiac. Mlodziak byl jeszcze naprawde malutki wiec trzymal sie blisko mamy. Orangutanica dostala owoce, najadla sie i poszla. Zrezygnowalismy z opcjonalnego 2 godzinnego trekingu dzisiaj. Jo ma przemoczone buty i ubranie, a po wczorajszych emocjach nie czujemy potrzeby na wiecej. Na wielkiej oponie dostajemy sie na drugi brzeg rzeki i idziemy wykapac sie pod wodospadem, a pozniej w rzece. Smazony makaron z warzywami na lunch i pakowanie do powrotu. Cztery opony zostaja ze soba polaczone, bagaze schowane w worki i przymocowane i siedzac po dwie osoby w oponie rozpoczynamy pol godzinny splyw do naszego guesthouse'u. Swietna zabawa. Rzeka ma charakter gorski, co chwile bystrza, zakrety i skaly. Nasi przewodnicy odpychaja nas kijami od skal gdy jestesmy zbyt blisko. Co chwila zalewa nas woda :-) Koniec trekingu. W sumie spotkalismy 9 orangutanow - ladny wynik.
Popoludniu idziemy na Feeding Platform w Parku Narodowym. Na dokarmianie przyszly dwie matki z mlodymi i jeden samiec. Niesamowita jest sprawnosc tych wielkich stworzen. Jak gdyby nigdy nic skacza z liany na liane, z drzewa na drzewo.
Jutro koniec Ramadanu i przez nastepujace po nim swietowanie nie ma biletow na autobus do Banda Aceh przez kolejne dwa dni'. Konczy sie na zakupie biletu do Medan i na samolot. Cena promocyjna bo zaledwie 120zl, ale to kolejny nieplanowany wydatek. Wyjscia nie mamy, a i tak nie wiadomo jak bedzie z promami na wyspe Pulau Weh. Okaze sie na mejscu.