Z rana przenosimy się do tańszego pokoju na poddaszu i wyruszamy złapać opelet, czyli minibus, aby dojechać do Palupuh. I znow nie ma rzeczy niemożliwych. W malutkim 9 osobowym minibusie zmieściliśmy się w osób .... 17cie, w tym dwojka małych dzieci i sporo kartonów, workow i innych pakunkow. Koszt jedyne 5000 rupii za os. Na szczęście jedzie się tylko jakieś 25min. Na miejscu od razu podchodzi do nas przewodnik. Płacimy 35tys/os i idziemy do dżungli na poszukiwanie największego na świecie kwiata Rafflesia Arnoldii. Nie ma on ani lodygi, ani liści. Pasozytuje na korzeniach drzew, z którego bezpośrednio wyrasta pak. Rozwinięta Raflezja ma nawet metr średnicy i może ważyć 11kg. Rozkwita na zaledwie 7dni raz na chyba 9-10 miesiecy. Mamy szczęście, że jedna właśnie rozkwitla, choć nie jest zbyt duza - ok. 60cm średnicy. Są też dwa paki kolejnych. Po drodze mijamy kakaowce i drzewa cynamonowe. Spacer trwa ok. godziny.
W Palupuh, czyli tej samej wiosce, gdzie zaczyna się szlak do raflezji, można zakupić również prawdziwa, organiczna kawę Luwak. Ziarna tej kawy wydobywane są z odchodow zwierzęcia zwanego łaskunem. Łaskuny zjadają tylko najlepsze owoce kawowca, ale trawia jedynie miazsz, nie ziarna. Po przejściu przez przewod pokarmowy nasiona tracą gorzki smak. To najdroższa kawa na świecie, za kg zapłacimy w Europie nawet tysiąc Euro. Okolice Palupuh zamieszkują łaskuny i jest to jedno z nielicznych miejsc, gdzie odchody zbierane są od zwierząt żyjących na wolności. Pijemy więc kawę Luwak i jako osoba niecierpiąca kawy, potwierdzam, że ma bardzo łagodny smak. Kupujemy 100g i na pamiatke zabieramy wyschnieta kupę z ziarnami :-)
Powrot do Bukittingi okazal sie trudniejszy niz slyszelismy. Niby wystarczy zlapac jakiekokolwiek busa, tylko ze przez godzine jechaly trzy i zaden sie nie zatrzymal, bo byly przeladowane. Udalo sie wyprosic pana, ktory jechal z rodzina do miasta, aby za 10 tys podrzucil nas do centrum. Pojechala z nami bardzo sympatyczna Holenderka, Sandra, ktora, jak sie okazalo, rowniez wspina sie z nami dzis w nocy na wulkan Merapi.
Poniewaz, mimo prognoz, nie pada dzis deszcz, poszlismy do Taman Panorama zrobic fotki bardzo ladnego Kanionu Sianok i pospacerowalismy w podziemnych tunelach obronnych wybudowanych kiedys przez Japonczykow (tzw. Japanese Caves). Taman Panorama polecam - bardzo przyjemne punkty widokowe. Poza tym polecano nam 2-3 godzinny spacer z przewodnikiem (lub bez) dnem kanionu. Po drodze tarasy ryzowe, sciany kanionu, rzeka i setki wiszacych z drzew nietoperzy. Nie poszlismy tylko i wylacznie ze wzgledu na calonocny trek, przed ktorym nalezalo wypoczac. Troche szkoda.
Japanese caves to po prostu podziemne, betonowe tunele. Jesli jednak nie lubicie pozowac do licznych zdjec z miejscowymi, to nie polecam Taman Panorama :-) tam to norma, co chwilka. Z drugiej strony mozna sie poczuc jak gwiazda filmowa. Ha ha..
Bylismy tez w Forcie Benteng. Ladny widok na Bukittingi z mostu i ciekawy tradycyjny budynek na terenie zoo. Z zoo lepiej uciec nim zobaczy sie slonie skute lancuchami i chorobliwie otyle niedzwiedzie.
Probe drzemki przed trekingiem zaliczam do nieudanych. Ledwo zapadlam w lekki sen, zadzwonil na komorke pan z banku, a zaraz potem rozpoczely sie spiewy w meczetach.
O 23ciej wyruszamy na trekking na wulkan Merapi. Razem z nami wspinac sie beda dwie Francuzki, Holenderka Sandra i dwoch przewodnikow. To bedzie dluuuga noc... opis jutro.