Na sniadanko melon i arbuz - pychotka :-) Zostawiamy w Orchid duze plecaki, zabieramy tylko male i tez w naszym guesthousie wynajmujemy skuter na dwa dni (60 tys/dzien bez paliwa). Z bardzo prymitywna mapka w dloni, wyruszamy do Harau Valley. O dziwo nie bladzimy praktycznie wcale, mimo ze znaki drogowe na skrzyzowaniach to rzadkosc. Pytamy ludzi i podroz idzie sprawnie. Jestesmy jedynymi bialymi na drodze. Jak zwykle wszyscy machaja i krzycza "hello". Pod tym wzgledem Sumatra bije na glowe wszystkie poprzednio zwiedzane przez nas kraje. Niby w Birmie powinnismy byc wieksza atrakcja, a jednak tam ludzie jedynie usmiechali sie, czasem witali. Tu doslownie bez przerwy nalezy miec usmiech na twarzy i powtarzac "hello" lub "very well, thank you" itp. A w mniejszych miasteczkach i wsiach wita nas praktycznie kazda mijana osoba. Wielu ludzi dopytuje o imie i kraj pochodzenia. Oczywiscie czesto sa to jedyne pytania po angielsku jakie znaja. I choc jest to po pewnym czasie dosc meczace, to jednak jednoczesnie jest bardzo mile i przyjazne. Sumatra moglaby stanowic niezly kontrast do Wietnamu. Sumatra pokazala nam zupelnie nieznany nam wizerunek Muzulmanina i z pewnoscia zniszczyla pewne niezdrowe stereotypy. Prawde mowiac, bardzo na to liczylam. Nie chodzi mi o islam sam w sobie, ale o czeste niewlasciwe ocenianie czlowieka, ktory jest wyznawca tej religii. A nie raz slyszalam stwierdzenia w stylu "po co jedziesz do Takiego kraju?! Nie chcialbym spedzic wakacji w kraju typowo muzulmanskim..." itp Bzdura.
Wracajac do wyprawy... Ruch lewostronny, nieprzestrzeganie przepisow drogowych i spore korki w miasteczkach w okolicach targow - mimo tego jedzie sie latwo i sprawnie. Polecamy. Nam podrozowanie skuterem sprawia duzo frajdy. Po drodze ladne widoki na pola ryzowe i inne uprawy. W tle gory. W Piladang zjechalismy w boczna uliczke, aby zobaczyc produkcje chipsow z tapioki.Weszlismy do jednego z domow, przed ktorym suszyly sie chipsy. Na migi wytlumaczono nam i przedstawiono caly proces. Tuz za Payakumbuh skrecilismy w lewo na Harau (byl znak!)! Jeszcze kilka km i dotarlismy do ticket office (10tys/os). Tam, za jednym z panow, pojechalismy do Abdi Homestay, ktory polecal zarowno pan z Tourist information, nasz przewodnik na Merapi, jak i wiele osob na forach i blogach. Abdi Homestay to cztery bambusowe chatki stojace tylem do wysokiej sciany skalnej, a przodem do pol ryzowych. Wszystko troche z boku przed wejsciem w sama najwezsza czesc doliny. Sa dwa pietrowe bungalowy i dwa parterowe. Nasz, parterowy, kosztowal 100 tys ($11). Jest przestronny, ma duze lozko, moskitiere i komode. Lazienka jest przestronna. Jest czysto. Tarasik z krzeselkami, stolikiem i hamakiem. Brak pradu. Wieczor oswietlaja lampy naftowe podwieszone pod zadaszeniem tarasu. Wlasciciele to Ikbal i Noni. Jest tu teraz jeszcze jakis znajomy Am i przewodnik o imieniu Putra, bedacy takze wlascicielem bungalowow Muaro Beach nad jez. Maninjau. Co chwile ktos przychodzi do nas na pogaduchy. W niewielkim stawie mozna lowic ryby. Ze skalnej sciany tuz obok splywa niewielki wodospad. Wieczorem slychac jedynie szum wody i kumkanie zab. Nie ma zbytnio wyboru posilkow. Na sniadania najczesciej nalesniki lub omlet. Na lunch zwykle noodle soup. Okolo 19ej zona przygotowuje domowy obiad i roznosi po bungalowach. Nie wiadomo do konca, co to bedzie. My dostalismy chicken curry z fasolka, ryzem i chipsami na ostro. Smakowalo.
Jest sporo komarow. Wieczorem, na tarasie obserwujemy jak odwazny gekon chodzi kolo nas po stoliku, polujac na owady,ktore przyciaga nasza lampa naftowa. Nagle cos spada z gory, tuz kolo mnie. Swiece latarka i widze kolo nog spora, zielonkawo-zolta zabe.... :-)
Pisze o wieczorze, a przeskoczylam dzien. Najpierw poszlismy na pieszy treking. Dolina Harau jest bardzo malownicza. Pionowe sciany skalne troszeczke kojarza sie z Yosemite w Stanach. Maly zawod stanowi asfaltowa droga prowadzaca w glab doliny i liczne domki mieszkalne, a takze stoiska z pamiatkami przy najwiekszych wodospadach. Mimo to jest naprawde przyjemnie. Idziemy kilka km do konca asfaltu. Straszny upal. Wracajac lapie nas prawdziwa tropikalna ulewa. Jak tylko przechodzi, wsiadamy na skuter i jedziemy w glab doliny. Za asfaltem droga skreca najpierw w prawo, do wioski, a potem w lewo umozliwiajac zrobienie petli i podziwianie widokow z roznych stron. Wokol pionowe sciany skalne, badz tez zalesione wzniesienia, a pomiedzy nimi glownie pola ryzowe i pracujacy na nich ludzie. Sporo wiekszych, bogatszych domow i malutkich, drewnianych, rozpadajacych sie chatek. Wszedzie rosnie duzo drzew kakaowca, a przed domami susza sie ich ziarna. W miare warto jest tez wspiac sie na punkt widokowy przy pierwszym wodospadzie.
Jedziemy jeszcze w druga strone, gdzie znajduja sie kolejne dwa wodospady. W oddali znow leje, ale my mamy szczescie i nie mokniemy.
Zaden z wodospadow nie jest szczegolnie obfity w wode i naszym zdaniem najladniej prezentuja sie z pewnej odleglosci.
W okolicy sa tez jaskinie, ale trasa zajmuje podobno ok. 5 godz wiec nie uda nam sie do nich pojsc.
Wieczorem prawdziwe oberwanie chmury. W naszej chatce jest jednak milo i przytulnie. :-)