Pierwsze lankijskie śniadanko za nami. Dla Grzesia słabe, ale cała reszta zadowolona. Naleśniki z kokosem i miodem rewelacja, no i owocki. Potem wyruszyliśmy na 2godzinną wycieczkę. Pierwsza jazda tuk-tukiem, potem przesiadka do wozu ciągniętego przez bawoła i tym sposobem dotarliśmy do jeziorka. Popływaliśmy typowym dla tej okolicy katamaranem. Nasz wioślarz zrobił nam czapki z liści lilli, a ja załapałam się jeszcze na naszyjnik z kwiatem ;) W oddali góruje Lion’s Rock, a w koło pełno rozmaitego ptactwa. Potem zawitaliśmy pod wiatę, gdzie miejscowe panie pokazały nam jak szykują jedno z dań, które dostaliśmy na lunch. Była to mieszanka wiórków kokosowych, chilli i cebuli. Nawet Wojtek spróbował, choć miał problem z przekonaniem się do spożywania posiłków ręką ( koniecznie prawą bo lewa jest oczywiście „nieczysta”). Pani pokazała nam również, jak rozbija kokosa, dała nam mleczka kokosowego i po kawałku świeżego kokosa. Pychotka! Już zapomniałam jakie to dobre! I tak minęło nam pół dnia.
A późnym popołudniem z naszym młodym gospodarzem pojechaliśmy pod górę Pidurangala , aby wspiąć się na szczyt na zachód słońca (szczerze polecamy Palitha Homestay - czysto, przemili i pomocni właściciele i super kuchnia mamy gospodarza ). Bilety kosztowały nas 10zl/os ( dla porównania na Lwią Skalę kosztują 30USD/os) i to tylko za dorosłych. Na początku trasy jest świątynia, także jak zawsze buty zdjęte, ramiona i kolana zakryte. A potem już dość stromo w górę po kamiennych stopniach. Weszlibyśmy szybciutko gdyby nie fakt, że dziś niedziela i mnóstwo lankijczyków tez przyjechało się wspinać. Turystów zagranicznych było może z 10%. Pod koniec trasy trzeba się powspinać po skałkach. Zrobił się ładny korek. Czekaliśmy chyba z 20min. Ale wszyscy pomagali sobie w kilku trudniejszych miejscach, także poszło dość sprawnie. Aż się Pawełek dopytywał, czemu tak mu wszyscy pomagają i ręce podają he he Za to na gorze Rewelacja! Widok przy zachodzącym słońcu piękny i dużo przestrzeni na rozległej skale do spacerów, pikników czy posiedzenia. Widok na Lwią Skałę także cudny! Poczekaliśmy na zachód słońca, natknęliśmy się na kilku Polaków i zaczęliśmy schodzenie, które poszło nam znacznie sprawniej , mimo że w połowie trasy trzeba już było założyć czołówki .
Na obiadokolacje skusiliśmy się na klimatyczna rasta knajpę w centrum Sigiriya. Miejsce przyjemne, ale generalnie był to błąd. Wydaliśmy 2x więcej niż w naszym pensjonacie, a jedzenie było słabe. Chcieliśmy dzieciom dogodzić i zamówiliśmy spaghetti, które nie bardzo im ( i nam) smakowało. Jutro pozostajemy wierni naszej starszej gospodyni i tradycyjnej kuchni. :)
Dzień ciekawy i bardzo udany. Małpy skaczą nam po dachu pokoju, a słoń minął nas dziś na drodze, gdy jechaliśmy tuk-tukiem. Azja…