Kto czytał mój wczorajszy wpis wie, że jesteśmy dość rozczarowani zarówno naszym miejscem noclegowym, jak i tutejszą plażą, która rajska wcale nie jest. Napisałam również , że jedyne, co może sprawić, że nie będę żałowała przyjazdu tutaj, to spotkanie w naszej spokojnej lagunie żółwi, które tu podobno bywają. To, co się dziś wydarzyło przeszło wszelkie moje oczekiwania , nadzieje i wyobrażenia!!! Na pewno ten dzień zapamiętam do końca życia. Na plażę dotarliśmy koło 11ej i znaleźliśmy miłą miejscówkę pod koniec plaży. Fajne podwójne zacienione leżaczki przy niewielkiej knajpce. Dziś niedziela, więc na plaży i w wodzie więcej miejscowych niż turystów. Minęły może dwie minuty od mojej rozmowy z Brytyjką o tym, że żółwi ani widu ani słychu, gdy zobaczyłam jak kilka osób wskazuje coś w wodzie niedaleko nas. Podbiegłam wypatrując żółwia, ale nic nie było widać. Tylko jedna z tych skał, których tu pełno. Tylko że ta skala o średnicy myślę ponad metra się poruszała !!! Coś niesamowitego!!! Spodziewałam się żółwi o średnicy max 20-30 cm, a tutaj pływał kolos! Grzegorz stał sporo dalej tyłem i nie widział całej sytuacji. Żółw popłynął w jego stronę. Zawołałam , Grześ sie odwrócił, a tuż przed nim wyłonił się z wody olbrzymi łeb. I tak się zaczęło. To nie była chwila, krótkie spotkanie. Prawie dwie godziny z przerwami żółwie towarzyszyły nam w wodzie. Były dwa. Nikt ich nie gnębił, miały przestrzeń i chyba było im dobrze bo mogły w każdej chwili odpłynąć. Ktoś powiedział, że lubią jasno zielone glony, więc gdy żółwie były w okolicy wrzucaliśmy glony do wody, a one pożerały je z przyjemnością. Były chwile, gdy nurkowalam z okularkami sama tuż koło jednego z nich albo stojąc w wodzie nagle czułam jak coś się o mnie ociera. Odpływały na trochę i znów do nas przypływały. Każdy z nas delikatnie dotknął ich skorupy, przepływały bliziutko. Co kilka minut wynurzały się, żeby nabrać powietrza i znów pływały pod powierzchnią. Siedzieliśmy w wodzie prawie dwie godziny. Paweł i Wojtek koniecznie chcieli dać jednemu z żółwi odrobinkę glonów i obu się udało. Fantastycznie było koło nich nurkować, nie w żadnym oceanarium, czy innym miejscu stworzonym przez człowieka, ale na wolności , z wolnymi , kilkudziesięcioletnimi, majestatycznymi stworzeniami. Równie szczęśliwa czułam się lata temu , gdy na zachodnim wybrzeżu USA trafiliśmy na plażę z setkami lwów morskich. To są dla mnie takie przeżycia, których się nie zapomina. Cudownie, że tu jesteśmy !
A na wieczór zajechaliśmy do miasta Galle, żeby pospacerować po malowniczych, ale bardzo nieazjatyckich kolonialnych uliczkach wśród kolonialnych zabudowań i murów fortyfikacji tego miasta. Dokupiliśmy kilka pamiątek i zjedliśmy lody rzemieślnicze w knajpce, która okazała się być domem mieszkalnym pewnej rodziny słynącej z produkcji lodów. I ku olbrzymiej radości dzieci do naszej wioski wróciliśmy BIAŁYM tuk tukiem z napisem VIP, ledowymi światełkami i głośna muzyką Boga Marleya! Czyli został nam tylko złoty tuktuk do zaliczenia…
Aaa, i mieliśmy dziś spotkanie z ponad metrowym żółtawo-złotym wężem , który zdaje się mieszka niedaleko nas. Wszystko wskazuje na to, ze to tzw. rat snake, dość tu popularny, chodzący po drzewach i na szczęście niegroźny olbrzym. Wierzcie mi, że wglądał całkiem groźnie…