Sa Pa - gory

No i sie gory za oknami pociagu rano nie pokazaly. Znow mgla.
Tak czy inaczej po pierwszym dniu w Sapie jestem cala happy. Gory ponad 3000m n.p.m, przestrzen, tarasy ryzowe, swieze, cieple powietrze. Mgla czesciowo zeszla.
Poczatek byl latwy. Dotarlismy do LaoCai o 6:15. Zaraz zaczepil nas gosc od busa i za 30000d wyruszylismy do Sa Pa. W busie prawie doszlo do bojki, gdy Francuz nie chcial doplacic 10000d - tak dla zasady, bo uzgodnil inna kwote. Jak maly Wietnamczyk ruszyl na niego z piescia, to zaplacil.
Sa Pa to kurort pelen podniszczonych pofrancuskich ladnych budynkow. Pelno tu turystow i knajp z serii pizza, pasta.. Ale okolice piekne i duzo stycznosci z miejscowa ludnoscia. Tereny te zamieszkuja liczne mniejszosci etniczne takie jak Hmongowie, Czarni i Czerwoni Dao, Zay i inni.
Hotel znalezlismy calkiem fajny - przestronny, czysty (tylko zimny), za 7$/dobe.
Zwiedzilismy dwie wioski:
- Cat Cat: cudne widoki na gory i tarasy ryzowe, ale wioska zmienila sie w ciag sklepow dla turystow.
- Ta Phin: genialny wypad na skuterach. Zabralo nad dwoch Wietnamczykow w naszym wieku (5$/os). Duzo jazdy z gorki i pod gorke i duza wietnamskich swinek przebiegajacych droge. :-) Rowniez ladne widoki. Wioska o wiele bardziej naturalna, a Panie od Czerwonych Dao obskoczyly nas od razu. Zabraly nas do jednego z domow, opowiedzialy troche po angielsku o swoim zyciu i w zamian koniecznie musielismy cos kupic (no bo przeciez robilismy zdjecia ich dzieci!!). Cos tam kupilismy, ale i tak jedna sie obrazila.
Teraz, wieczorem, smakujemy roznych owocow. Wreszcie odkrylam, co za owoc jadalam w Indiach - Dragon fruit. Nigdy nie widzialam go w calosci i dzis przypadkiem na niego trafilam.
Na jutro ugadalismy sie z mala przewodniczka od Hmongow na 6-godzinny trekking po innych wioskach. Jesli sie uda to wyjdzie to o wiele taniej niz przez Biuro Informacji Turystycznej (10$ vs 23$). Zobaczymy...

Zdjęcia (12)

Komentarze (0)