Obudzilo nas sloneczko. Przenieslismy plecaki do Merlyn's Guesthouse, gdzie na czworaka dostalismy sie do naszego mega przestronnego domku. Na czworaka, poniewaz tak malutkie jest wejscie do tradycyjnych domow Batakow. W srodku spokojnie przenocowaloby i z 10 osob. Bardzo nam sie tu podoba. Po powrocie dolacze jakies zdjecia. Fajne jest to, ze domy te to nie tylko atrakcja turystyczna, ale prawdziwe miejsce zamieszkania wielu rodzin. Przekonalismy sie o tym podczas naszej dzisiejszej objazdowki po wyspie. Wynajelismy skuter z automatyczna skrzynia biegow (75 000) i wyruszylismy zwiedzac. Najpierw Tomok - tam zastalismy pierwszy targ z pamiatkami podczas tej wyprawy. Nalezy przejsc alejka T-shirtowa i pod koniec, po prawej znajduje sie wejscie do grobowcow krola. Kilka grobow i tyle. Potem pojechalismy zobaczyc kamienne krzesla w Ambarita. Swietne miejsce. Kilka domow Batakow i miejsca sadow. Wynajelismy przewodnika za 40 tys. Warto! Bylismy wewnatrz chaty, poznalismy symbolike ornamentow, a takze sposob karania przestepcow. Do poczatkow 19 wieku Batakowie byli ludozercami. Wierzyli w czarna i biala magie i skladali liczne ofiary bostwom. Skazanca kladli na specjalnym kamieniu i nacinali niewielkim nozykiem, aby wypedzic zle duchy, potem bili drewnianym rzezbionym kijem, aby na koncu odciac glowe. Do naczynia nabierali krew. Nastepnie wycinali serce i watrobe i mieszali z chili i cytryna. Kazdy kosztowal po trochu. Dalej, wg zyczenia podawano inne czesci ciala. Resztki zwlok wrzucano do jez. Toba, w ktorym przez nastepne 7 dni nie wolno bylo kapac sie, ani prac. Jakims cudem misjonarzom z Holandii udalo sie nawrocic Batakow na chrzescijanstwo. Jedna z ostatnich egzekucji miala miejsce w 1816r.
Mimo ze Batakowie sa Chrzescijanami nadal praktykuja niektore, te mniej drastyczne, obrzedy. Nosza tradycyjne stroje podczas waznych uroczystosci i sluchaja tradycyjnej muzyki, a z muzykalnosci sa bardzo znani. Jadac wokol wyspy zatrzymalismy sie aby obejrzec dwie ceremonie: pierwsza okazala sie pogrzebem, a druga weselem. Nie domyslilibysmy sie, ze to pogrzeb gdyby nie otwarta trumna ze zwlokami. Ludzie poubierani na kolorowo, zespol grajacy m.in. na bebnach, jedzenie i usmiechniete twarze. Podeszla do nas kobieta. Okazalo sie, ze w trumnie lezy jej brat. Cieszyla sie, ze jestesmy. "Brat byl stary, mial 60 lat wiec sie nie smucimy. Poszedl w lepsze miejsce." Zrobilysmy wspolne zdjecie i ruszylismy dalej.
W Simanindo, na polnocnym krancu wyspy, zrobiono niewielkie muzeum. Stoi kilka tradycyjnych chat, lodz krolewska, grobowce i troche eksponatow. Wejscie 10 tys rupii. Mozna zrobic kilka fajnych zdjec.
Dojechalismy az do Pangururan, gdzie znajduje sie waziutki lacznik z ladem, gdyz tak naprawde Samosir to nie wyspa. Po drugiej stronie wznosi sie szczyt o wysokosci praowe 2000m npm. Tu zawrocilismy i ta sama droga wrocilismy do Tuk Tuk. Jest to bardzo ciekawy odcinek wyspy. Co chwile widac zamieszkane domy Batakow, wioski, wybrzeze i gory po przeciwnej stronie, a takze olbrzymie tradycyjne grobowce z krzyzami, a czasem wizerunkiem Jezusa, co daje dziwny kontrast, jakby wymieszania dwoch religii. Wjechalismy do kilku wiosek. Ludzie machaja i usmiechaja sie, nikt nie ma pretensji, ze traktujemy ich jak ciekawostke. Zreszta tak naprawde to my jestesmy wieksza ciekawostka dla nich. Nie zlicze ile juz razy musielismy pozowac do zdjec z indonezyjczykami - na ulicach, w muzeach, na targu, promie itd
Ostatnie 20km w deszczu tropikalnym. Smiesznie wygladamy na skuterze w pelerynach przeciwdeszczowych nadmuchanych przez powietrze :-)
Na kolacje w ramach spozywania potraw tradycyjnych zamowilam "rendang" czyli mieso (w moim przypadku wieprzowina) w sosie na bazie kokosa. Juz kiedys w Bangkoku zaryzykowalam zupe kokosowa i zarowno wtedy jak i teraz prawie nic nie zjadlam. Blee..to nie dla mnie.