Rano wyskoczyliśmy w Cork na English Market, czyli targowisko pod dachem z różnorodną żywnością. Ciekawostka: 100g czereśni to koszt 4,5zł (w Polsce dopiero co płaciłam 5zł za kilogram..).
Killarney to turystyczne miasteczko, ale nam się w miarę podobało. Sporo jest wąskich uliczek z pubami, ale też więcej fast-foodów, czy pamiątek.
Park Narodowy bardziej kojarzył mi się z wielkim parkiem w okolicach jezior. Mucross House i Ross castle obejrzeliśmy jedynie z zewnątrz. Weszliśmy do skansenu Mucross Traditional Farms (bilet 7,5 Euro) obrazującym małe, średnie i duże gospodarstwa irlandzkie sprzed wielu lat. Bardzo lubię skanseny, więc mnie się podobało, choć musze przyznac, że więcej czasu niż zwiedzanie, którego nie ma za dużo, przeznacza sie na spacer między jednym obiektem a drugim. Budynki są wyposażone, w piecu napalone, panie pięką tradycyjny chleb, który można spróbować, a w budynkach gospodarskich hodowane są zwierzęta. Z pewnością świetne miejsce na wycieczkę z dzieciakami.
Za Mucross House jest spory teren trawiasty ,idealny na pikniki, z ładnym widokiem na jezioro.
Potem trochę przypadkowo zrobiliśmy sobie spacer wzdłuż brzegu jeziora do Dinis Cottage (w sumie 30-40min).
Ale najbardziej podobały mi się ruiny opactwa Mucross Abbey z cmentarzem (wejście za darmo).
Nocleg w Killarney Sugan Hostel. Ciekawy wystrój, fajny klimat, średnie zapachy w korytarzu (od środków czyszczących), pokój z własną łazienką i śniadanko wliczone w cenę (tosty, mleko, płatki, peanut butter!, gorąca czekolada ). Hostel obsługiwany przez Polaka. Polecam! W necie można wyczytać opinie, że do rana potrafi głośno grać muzyka w pubie znajdującym się pod pokojami - dobra wiadomość...pub nieczynny.
Aha, pogoda... 22st i słoneczko :-)