Ciąg dalszy Ring of Kerry..
Za Waterville wjechaliśmy na tzw. Skellig Ring
Jedzie się wąskimi ulicami wśród zieleni, casem z widokiem na wodę.
Co obejrzeliśm po drodze (oprócz spontanicznych punktów widokowych):
- Ballinskelligs Castle: troszkę murów po malutkim zameczku nad samym morzem, na długiej plaży (ładne choć plaża nie tak śliczna jak wczorajsza koło Derrynane House); stamtąd krótki spacerek po plaży prowadzi do ruin niewielkiego klasztoru i cmentarza, czyli:
- Ballinskelligs Priory (klasztor)
- Portmagee: mieścinka z uliczką wielobarwnych domków, tak na 10 minutową przerwę (stąd też ruszają rejsy na Skellig Islands)
- płatny punkt widokowy na klify gdzieś po drodze przed Portmagee, własnośc restauracji i B&B (znaki przy drodze jako The Most spectacular view...itp); 4 Euro na osobę - widoki rzeczywiście ładne, możliwość rozbicia namiotu przy samych klifach
- Ballycarbery Castle i Ring Forts (Cahergall i Leacanbuile), trzeba wypatrywać znaków za miasteczkiem Caherciveen; zamek to też ruiny, ale ciekawsze od poprzednich, można powłóczyć się między murami i wejść na pozostałości piętra, zamek ładnie porośniety bluszczem, w otoczeniu łąk i wody
Ring Forts to okrągłe mury,na które również można wejść; ciekawa budowla, na kilka minut zwiedzania, ale coś innego niż zwykle (większy fort widac już z terenu zamku, autem trzeba podjechać troszkę dalej niż do zamku)
- Rossbeigh Strand to ponad 1,5 kilometrowy cypel z plażą, w sumie lepiej zajechać na półwyspie Dingle do Inch (doładnie po drugiej stronie - jeden cypel widać z drugiego), tam jest to samo, tylko ma 5km długości i wydmy, ładniej
Koniec Ring of Kerry.
Na nocleg zajechaliśmy do Dingle, własnie zatrzymując się po drodze jedynie na plaży w Inch. W Dingle znaleźlismy nocleg w Lovetts Hostel. Niewielki domek niedaleko centrum. Niedrogi (jak na tutejsze ceny oczywiście), a bardzo ładnie urządzony i czysty. Kuchnia dostępna, choć tu już bez chleba i mleka (za to jest peanut butter!). Atmosfera raczej pensjonatu niż hostelu, ale poza tym w pełni polecam.
Pogoda: oprócz nigdy nie ustającego wiatru (od dnia przyjazdu), na razie (odpukać) mamy dużo szczęścia. Dziś 17-18st i słoneczko z chmurkami.
Jazda po lewej stronie: do tej pory prowadził Grześ, dziś ja wsiadłam za kółko. Opanowanie jazdy lewym pasem, rond itp przychodzi dość szybko, trochę gorzej ze zmianą biegów lewą ręką i patrzeniem w lusterka, ale idzie się przyzwyczaić; najtrudniej wyczuć, gdzie autko kończy się z lewej strony, co jest dość kluczowe przy wąskich irlandzkich uliczkach :-) ale dużo frajdy :-) Prędkość trudno przekroczyć, gdyż Irlandczycy sa najwyraźniej dość szaleni w ustalaniu ograniczeń prędkości, stawiając znaki 100km/h na krętych ulicach, ledwo na szerokośc dwóch aut..