Do Kandy mieliśmy jechać tutejszym lokalnym autobusem, aby doświadczyć podróży kolorowym i głośnym lankijskim pojazdem. Jednak wczoraj podczas kolacji nasza gospodyni nas do tego zniechęciła mówiąc, że jest to koniec długiego weekendu i mnóstwo rodzin będzie wracało z wyjazdów i autokary będą przepełnione . Wg mojej wiedzy i naszej dzisiejszej obserwacji święta trwały tylko wczoraj, wiec podejrzewam, że pani martwiła się o komfort dzieci i/lub chcieli dorobić na transporcie. Tak czy inaczej wyruszyliśmy autem z kierowcą.. Może i lepiej, bo korki przed Kandy były okropne i jechaliśmy 3godz zamiast dwóch. Kandy to ładnie położone na wzgórzach miasto, które jest jednak okropnie zatłoczone i szaro-bure. Wybraliśmy się tuktukiem do centrum na jedzonko. My kosztowaliśmy pikantnej indyjskiej cheesy onion masala dosa, a chłopców zabraliśmy do restauracji obok na pizzę margheritę, która była niesamowicie dobra, choć okrutnie droga ( 40zł za margherite?!serio?!), no ale chłopcy wreszcie porządnie się najedli. Rano naleśniki z bananami i czekoladą , a teraz pizza lepsza niż u nas . Jeszcze spacer koło Świątyni Zęba, której nie zwiedzamy bo świątyń już nam wystarczy i Pawełek wraca szczęśliwy z chińskim „gumusiem” (z bólem serca trzy większe zostawił w Polsce). Zdjęć dziś zbyt wielu nie ma więc powrzucam trochę komórkowych fotek jedzonka.
(Kandy kochamy z wieczorne temperatury ok 25st i niższa wilgotność powietrza - można odetchnąć ).