Dziś rano wyruszyliśmy tuk tukiem do fundacji opiekującej się sloniami. Prawie 1,5 godz drogi, niestety głównie przez miasto, ale grunt, że mieścimy się w jednego tuktuka choć jest ciasnawo he he W Millenium poszliśmy ze słonicą na pół godzinny spacer, ale najpierw chłopaki nakarmili ją owocami. Paweł był zachwycony chwytną trąbą :) Potem dziewczynę szorowaliśmy w rzece szczotką z kokosa. Słonica zrobiła dokładnie to, czego obawiał się od kilku dni Paweł i co zapewnialiśmy, ze się nie wydarzy… zrobiła kupę do wody… uff Na koniec oprowadzono nas po fabryce papieru robionego dosłownie ze słoniowej kupy i zakupiliśmy notesy z tego właśnie papieru, gdyż naprawdę wyglądały ślicznie. Reszta dnia to już niezbędne czynności i zakupy i pakowanie przed jutrzejszą podróżą pociągiem w górskie tereny i plantacje herbaty.
A tak z moich spostrzeżeń to muszę przyznać, ze jak do tej pory Sri Lanka zaskoczyła mnie pozytywnie w kilku kwestiach. Po pierwsze spodziewałam się kraju bardzo podobnego do Indii. Spodziewałam się brudu i nie rzadko smrodu na ulicach, slamsów i ciągłego dźwięku klaksonów. Tymczasem w tak dużym mieście jak Kandy jest czysto, na drogach jeżdżą oczywiście bez większych zasad, ale jednak kulturalniej niż w Indiach, jest niewiele kobiet ubranych w tradycyjne sari (mój błąd, bo nie doczytałam, ze Sri Lanka jest krajem głównie buddyjskim w przeciwieństwie do hinduistycznych Indii ), nie zauważyliśmy też do tej pory podziału na bogatych i biednych ani slamsów (jest generalnie bieda). Myślałam, ze będzie mocno turystycznie bo przecież mnóstwo biur oferuje objazdowki po Sri Lance, tymczasem turystów jest niewielu (choć to może przez covid) i podróżuje się bardzo „prawdziwie”. Ludzie są przemili i pomocni. Zobaczymy czy te wrażenia się utrzymają.